niedziela, 15 lipca 2007

Dlaczego warto dziś czytać Nałkowską?

Czy ten tytuł to pytanie, czy wezwanie? Wątpliwość czy pewność?

Mówię to przecież w muzeum, gdzie czci się cienie wielkich ludzi i odkurza przedmioty dotykane ich dłonią - czasem zaledwie substytuty rzeczy, wśród których żyli. Komu urządzają muzeum - ten już klasyk, choć piewca wieku XX-tego. Ale ten już sięga schyłku.

Młyny historii mielą tak szybko - gdzie nasze doświadczenie, a gdzież ona? Czy klasyk może być współczesny, czy też zawsze niesie nauki czasu minionego?

Zdanie tytułowe można akcentować rozmaicie: na słowie "dlaczego" lub na słowie "warto". Ja wybieram pytające "dlaczego", bo "warto" leży dla mnie w założeniu. "Dlaczego" łączy mi się raczej z "dziś", żywię bowiem przekonanie, że twórczość Nałkowskiej nie jest do końca odczytana. Należała do pisarzy, którzy wyprzedzają swój czas, choć nowe treści zamykała w formę klasyczną, pełną ładu, daleką od jaskrawych eksperymentów. Toteż jej współcześni nie wyczerpali wszystkich znaczeń jej dzieła, a epoka realnego socjalizmu tylko je okaleczyła. A teraz inne znowu względy ideologiczne zaślepiają oczy...

Książki autorki Granicy komentowały zawsze teraźniejszość, szły krok w krok za swoim czasem, ale to nie spowodowało ich przedawnienia. Ta doraźność historyczna służyła pisarce zamyśleniu nad tym, jak to bywa z człowiekiem, ze zbiorowością, nie tylko tu i teraz i nie dlatego - lecz z tej prostej przyczyny, że jest człowiekiem właśnie. Nałkowska pokazuje wrzącą przemienność świata i zarazem to, co trwa w niej - "uporczywie ludzkie".

Warto ją czytać na przykład dlatego, że mówi o rzeczach tego świata, które ciągle się odradzają, są dylematami i naszego czasu, naszą narodową i społeczną dolą, udręką i trwogą. Co czytamy w powieści o przewrotnie salonowym tytule Romans Teresy Hennerft.

Toż to krajobraz po bitwie, przewrót społeczny, budowanie niepodległego państwa, drapieżny kapitalizm, korupcja polityków, afery, intrygi, nowe fortuny i krach dawnych hierarchii społecznych. A także bolesne pytanie: gdzie są nasi niedawni bohaterowie, co stało się z ideowymi bojownikami o nową Polskę? Czyż to nie nasze dzisiejsze zmory? Wszyscy zmienili się tak, jak ten minister, dawny konspirator z Niedobrej miłości, jak ten absolwent Sorbony, pełen najświetniejszych idei i głębokich zasad, co zostaje człowiekiem kariery i władzy, czyli bohater Granicy.

Rzadko kto czyta Granicę jako niezwykle przenikliwą i aktualną powieść o anatomii władzy, o tym, jakich ma kapłanów i jakie ofiary, co ma, czy ma cokolwiek wspólnego z moralnością. Romans Teresy Hennert był najwcześniejszą diagnozą stanu rzeczy w wymodlonej Niepodległej, wcześniejszą o dwa lata od Przedwiośnia. Powieść Żeromskiego wryła w pamięć społeczną ten dramatyczny, filmowy obraz: pochód tłumu prostych ludzi na Belweder - siedzibę władzy i postać inteligenta-przywódcy i sumienia, który z własnego nadania, nie z wyboru tej prącej przed siebie masy, staje na jej czele. Dziś w ten obraz różne wskakują sylwetki, a Belweder wciąż jest symbolem tym samym. Tymczasem Nałkowska w swojej wielkiej powieści dyskretnie, ironicznie tę sławetną scenę przywołuje i odwraca.

W szybie ratuszowych drzwi, których dopada prezydent miasta, widać manifestację i jego sylwetkę: w odbiciu wydaje się, że stoi na ich czele - w istocie przed nimi uciekał. Które to kolejne polskie pokolenie przeżywa degradację idei i ludzi, problem zmiany tożsamości i zdrady?

Warto też dzisiaj przyjrzeć się owemu międzywojennemu kapitalizmowi w biednej, ciemnej, bezdomnej Polsce - manifestanci oskarżali wszak prezydenta o zaniechanie budowy tanich mieszkań i o bezrobocie - i symbolicznej kamienicy pani Kolichowskiej, gdzie pod podłogą właścicieli gnieżdżą się wydziedziczeni.

A kto w naszym sienkiewiczowskim kraju tak przenikliwie dostrzegł groźbę nacjonalizmu, jak Nałkowska, gdy w zapomnianej dziś powieści Hrabia Emil rozważała zjawisko wojny i "osobowości militarnej", a potem w "powieści internacjonalnej" - Choucas, w której zgromadziła kuracjuszy szwajcarskiego sanatorium, chorych w istocie na swoje ojczyzny bardziej niż na schorzenia ciała. Są wśród nich zwycięzcy i przegrani l wojny światowej, są świadkowie ludobójstwa w Armenii, wygnańcy z małego, podbitego przez sowieckie mocarstwo kraju, są też przedstawiciele kolonialnej cywilizacji panów, Francuzi z Maroka.

W dobie wszelkich fundamentalizmów i endemicznej plagi walk etnicznych gorzka wiedza Nałkowskiej o tym, że patriotyzm przywykło się mierzyć siłą nienawiści do innego narodu, a obie walczące strony tak samo modlą się do Boga o zwycięstwo, rozrywając go między siebie - ta wiedza nabiera palącej wagi i aktualności.

Skutki pokazała przecież w Medalionach - nie tylko zapisując niewyobrażalne cierpienia ocalałych, lecz także pokazując odkształcenia w świadomości ofiar, jak tego np. pracownika wytwórni mydła z ludzkiego tłuszczu, który podziwia Niemców za to, że potrafili zrobić coś, "można powiedzieć: z niczego". To znaczy z ludzi. Jak w obrazie kobiety cmentarnej, której przesąd antysemicki pozwala znieść i usprawiedliwić okrutne obrazy zagłady getta, których nie mogą już wytrzymać jej ludzkie oczy. Czy jest przedawniony ten głos pisarki w dobie Bośni i skinheadów Tejkowskiego, chłopców Bryczkowskiego i wiadomych napisów na murach i przystankach naszych miast?

Jak lęgnie się zło w ludziach i między ludźmi i jaka jest jego natura, społeczna czy głęboko tkwiąca w bezrozumnym, pierwotnym popędzie agresji - to pytanie pisarka stawiała sobie w wielu swych utworach. Oglądała ten problem z różnych stron, bo oblicza zła są niepoliczone. W cyklu opowiadań więziennych Ściany świata pokazywała np. zbrodnie ukarane, ileż razy ponad winę, i te bezkarne, ukryte, możliwe w każdym. To samo zjawisko ukazała w sztuce Dzień jego powrotu. Wiedziała poza tym, że zło rodzi się nie tylko w człowieku, skrywa się też w istocie bytu, w jego biologicznej nietrwałości, w przemijaniu, w zasadzie "życia-ku-śmierci".

Mówiłam już o tym, że dzisiejsza lektura Nałkowskiej pomaga zrozumieć nasze teraźniejsze potyczki i rozczarowania. Nie tylko przez proste analogie historyczne, przez powtarzalność procesów społecznych. Może bardziej jeszcze przez to, że pisarka docieka stale, jaki jest człowiek, z czego się składa, co nim porusza - siły instynktu czy nakazy kultury. Czy jest taki, jakim go matka zrodziła, to jest, jakie przekazała mu geny, czy tworzą go również i nieustannie odmieniają inni ludzie. Czym jest jego świadomość, ta najbardziej twórcza moc człowieka, zdolna także do najgroźniejszej destrukcji.

Nałkowska należy bowiem do tej czołówki pisarzy XX-wiecznych, którzy od opisywania rzeczywistości zwrócili się ku wnętrzu człowieka i zaczęli badać sposoby, jakimi on tę rzeczywistość poznaje i to, jak ona się zmienia w jego widzeniu. Nazywano to kiedyś, z intencja karcąca, psychologizmem. Ale dziś właśnie, gdy wyzwoliliśmy z terroru "rozumnej" historii, z owego wzgardliwego zawołania "jednostka zerem, jednostka bzdurą", a osoba, jej wolność i prawa stanowią znowu wartość fundamentalną, nowatorstwo duszoznawcze Nałkowskiej objawia się w pełni i przyciąga uwagę bardziej niż kiedykolwiek. U końca wieku rośnie bowiem potrzeba nowego wzorca kultury, w którym człowiek odnajdzie się jako cząstka wielkiego wszechświata, jako mikrokosmos powiązany tysięcznymi nićmi z nieobjętą całością istnienia. Od półwiecza narasta wiedza o ludzkiej osobowości, o tajemnicach psychiki, o ranach, które zadaje jej cywilizacja współczesna, o sposobach jej uzdrawiania. Nowoczesna psychoterapia staje się propozycją nowego modelu życia, nowego wzoru kultury i cywilizacji, przyjaznego wobec ziemi i nieba, których jesteśmy dziećmi.

Nałkowska odkryła, że osobowość człowieka powstaje między ludźmi, że jest ruchoma i przemienna w czasie. Że świadomość człowieka wytwarza różnorakie maski i kostiumy, by obłaskawić fakty życia, nagiąć je do swojego widzenia - pokazała to zwłaszcza w Charakterach. Jeszcze przed Gombrowiczem stwierdziła, że człowiek jest stwarzany przez drugiego człowieka, że istnienie innych, ich stosunek do nas, sama ich jakość, nawet myśl o nich, wprowadzają zmiany w naszym wnętrzu. Wszystko jedno czy będzie to najintymniejsze z drugim obcowanie - w miłości, czy wszelkie inne społeczne związki z drugą osobą czy z grupą. W powieści Niedobra miłość, a potem w Granicy, pokazała, że spotykamy się z innymi ludźmi wypełniając jakąś rolę społeczną. Wykonujemy wszyscy tę rolę, od maleńkości do śmierci: rolę dziecka, ucznia, rodzica, małżonka, rolę członka grupy, przedstawiciela zawodu, żołnierza, ideologa, człowieka władzy itd. "Nie jest się takim, jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest" - mówi jedno z tych zwięzłych, aforystycznych zdań, z których tak słynie Nałkowska. A ta właśnie prawda objawia się w przedśmiertnym błysku świadomości bohaterowi Granicy.

Wymieniam te odkrycia Nałkowskiej tylko przykładowo, bo jest ich tyle. Zresztą nie wyczerpują listy powodów, dla których dziś czytana Nałkowska potrafi olśnić i zadziwić. Była więc czujną i przenikliwą badaczką życia społecznego, zawsze jednoczyła się z doświadczeniem powszechnym narodu. Ale jednocześnie historyczne realia oglądała z filozoficznego dystansu, widziała poza nimi odwieczne prawa egzystencji. W podwójne oblicze kondycji ludzkiej - miłość i śmierć - spoglądała od młodości z fascynacją i grozą. U progu dojrzałości, gdy przeniosła spojrzenie z siebie na innych ludzi, zobaczyła, że wszyscy obracamy się w tym samym kole wiecznie odnawiającego się życia, l w Domu nad łąkami tę epicką perspektywę potrafiła pomieścić w prostej, spokojnej opowieści, w której spojrzenie dziecka, odkrywającego świat, miesza się z zamyśloną relacją dorosłego. Biją tu dwa zegary narracji - czasu teraźniejszego i dokonanego. Na tych mazowszańskich łąkach i torfowiskach, u stóp wyniesionego nad nie domku pisarki, powtarza się i przemija życie coraz to innych państwa Dziobaków. l to przechodnie nazwisko, nadane im przez gromadę, mówi o tożsamości losu. Toczą się tu też dzieje Magdy, nieokiełznanej miłośnicy, godnej w swoim nieustraszonym spełnianiu nakazów instynktu.

W książkach Nałkowskiej miłość jest stale obecna. Nie tylko jako główna siła sprawcza istnienia, ale też jako wyobrażenie człowieczego współistnienia, najdonioślejszej komunikacji między ludźmi i mocy, która stwarza i zabija. Jakże często jest to niedobra miłość, jakby była ona tylko obietnicą, za którą się wciąż podąża, a stale jest niepochwytna. W niejednej z książek Nałkowskiej finałem jest zbrodnia miłosna - jakby dopiero unieruchomienie przedmiotu miłości mogło zaspokoić wieczną do niego tęsknotę.

Nałkowska rozumiała bowiem do głębi tragizm życia. Ale jej miłość do świata, szczęście istnienia, radość z drugiego człowieka, braterstwo z wszelkim żywym stworzeniem, stale nad tą mroczną wiedzą tryumfuje. Polem ścierania się tych dwóch współistniejących w niej wątków jest zwłaszcza niezwykła, pionierska powieść z 1939 roku, Niecierpliwi. Poznali się wtedy na niej w pełni tylko dwaj wielcy pisarze: Bruno Schulz i Jarosław Iwaszkiewicz, który nazwał ją arcydziełem. Jest to wstrząsająca przypowieść o Rodzinie Człowieczej, która niczym obrazy Boscha ukazuje wszystkie straszliwości istnienia. Jest to kronika rodu Szpotawych - a to symboliczne nazwisko oznacza "koślawych" na wszelki sposób, wcielających różnorakie odmiany tragizmu i zła egzystencji. Jeden z nich, Jakub, główna postać, czy raczej - świadomość - utworu, to mały urzędnik, jak ze świata Kafki czy Dostojewskiego, Nikt i Każdy.

Podobnie jak inni "niecierpliwi", szaleńcy i samobójcy, nie może on przystać na niedoskonałość świata, na stałe współistnienie w nim dobra i zła, nienawiści i miłości. Przedstawia sobą jednocześnie tego szarego człowieka, zagrożonego stale przez absurd, zło i ból egzystencji, oraz kliniczne studium dezintegracji osoby, sprawionej przez urazy dzieciństwa, przez niedostatek miłości u zarania życia. Zło, okrucieństwo, cierpienie, strach przed światem rodzi się bowiem z braku miłości i nie pozwala jej przyjąć, gdy ona wreszcie do nas przychodzi. Dzieje miłości Teodory i Jakuba, kończącej się zabójstwem, i miłości Teodory i Albina, radośnie zgodnej z rytmem bytu, z wiosennym rozkwitem natury, to znowu dwie prawdy o człowieku, jakie nam Nałkowska odkrywa.

A jeszcze warto ją dziś czytać dla ostatniego, rozległego i jakby mimowolnego dzieła - jej ponad półwiecznych Dzienników. To wielka powieść o sobie samej, najciekawszej bohaterce jej twórczości.

Tu także, w tej panoramie trzech formacji historycznych i epok kultury, w odmianach i przypadkach biografii intymnej sprawdza się podwójna perspektywa pisarstwa Nałkowskiej: dziejowa, socjologiczna i prywatna, egzystencjalna. Jest to portret osobowości twórczej, intelektualistki, uczestniczki dziejów, ale przecież w jej rysach rozpoznajemy też siebie, w jej radościach i goryczach odnajdziemy własne doświadczenie człowiecze. Dzienniki Nałkowskiej są księgą na wszystkie pory życia. Od wyznań zwycięskiej, pysznej, szukającej swego "ja" młodości, poprzez bolesne dojrzewanie, inicjację w miłość i śmierć, po dorosłość, bycie w apogeum życia, triumfy i sławę, miłości i zdrady, a także skradający się cień przemijania i lęk utraty. A potem katastrofa wojenna, wielka próba człowieczeństwa, codzienna wojna cywilna z wrogiem Warszawianki, Polki, pisarki, l wreszcie dwuznaczna radość ocalenia, odbudowy, złudzeń i nadziei, życie na cmentarzysku, w nowym świecie, na który trudno się zgodzić, w starości, którą jeszcze trudniej oswoić...

Są to dzieje niezwykłego człowieka, ale także dzieje kobiecości, jakże pasjonujący dokument dzisiaj, gdy samoświadomość kobiet stała się tak pasjonującym zagadnieniem. A to właśnie Nałkowska zaproponowała zupełnie nowy w naszej kulturze model kobiecości, ostro polemiczny wobec tego, który wytworzyli na swój użytek mężczyźni, najjaskrawiej uosobiony w sienkiewiczowskiej Maryni Połanieckiej. Nie był to portret emancypantki, wyśmiany przez Prusa, także Nałkowskiej niemiły. Nie chciała zrównania z mężczyznami, żądała uznania wartości tego, co w kobiecie odrębne, równouprawnienia w miłości i normach moralnych, w wolności myślenia i władania sobą. Gdzież jednak podziały się te "kobiety", "rówieśnice" i "Narcyze" młodości, gdy zjawiła się "niedobra miłość" i "dom kobiet", narkotycznie uzależnionych od mężczyzny? Jak ona sama realizowała swój feministyczny program, co wynika z jej kobiecego-człowieczego życiorysu? Czytajmy Dziennika.

Czy do czytania dziś Nałkowskiej nie zachęca jej sztuka pięknego pisania, strumień krystalicznej polszczyzny, aforystyczne formuły dojrzałej życiowej mądrości, prostota pełna skupionej uwagi i czułości dla drugiego człowieka, dla drobnych nawet zjawisk bytu, podniesionych do rangi symbolu? Czy słychać to pytanie w zgiełku telewizorów?

doc. dr hab. Hanna Kirchner

czwartek, 1 marca 2007

Po co nam muzeum

W październiku 1992 roku uroczyście otwarto Muzeum im. Zofii i Wacława Nałkowskich w Wołominie. Nie było wtedy w naszym powiecie - poza Tłuszczem - tradycji muzealnych. Z biegiem lat placówka została zaakceptowana przez opinię społeczną.

Choć dzisiaj nikt nie kwestionuje jej istnienia, warto zadać pytanie, czy jest potrzebna? Dziesiąta rocznica to właściwy czas do stawiania pytań, do dokonywania podsumowań. Po co muzeum istnieje, czym się zajmuje, w jaki sposób pracuje, jaki jest zakres jego działania i jakie ma zamierzenia?

Celem muzeum jest przede wszystkim OCHRONA DÓBR KULTURY dla przyszłych pokoleń. Oraz EDUKACJA. Muzeum działa w zasadzie w celu bardzo szeroko rozumianej edukacji. Upowszechnia podstawowe wartości kultury polskiej, historii, nauki, literatury, kształtując wrażliwość poznawczą i estetyczną.

Nie ulega wątpliwości, że działalność ta prowadzona jest za pieniądze podatników. Co za to otrzymują podatnicy? Jestem przekonana, że w ciągu ostatnich lat mieszkańcy Gminy i Powiatu Wołomin byli często świadkami i uczestnikami wielu imprez, budzących powszechne zainteresowanie. Były to spotkania na dobrym poziomie, rozbudzające aspiracje i edukacyjne, i kulturalne: promocje książek, spotkania autorskie, wieczory poezji i spektakle teatralne, imprezy historyczne (rocznice i ludzie, o których należy pamiętać), plastyczne (wernisaże wystaw twórców związanych z naszym powiatem), muzyczne (przy wykorzystaniu posiadanego w muzeum fortepianu Patronki).

W czasach gospodarki rynkowej trudno osiągnąć ten najwyższy poziom i dobre wyniki w pracy. Wie to każdy, kto zarządza własną firmą, w której trzeba być jednocześnie menedżerem, administratorem i specjalistą.

Muzeum - ze swoją strukturą, z posiadanymi zbiorami, ludźmi w nim pracującymi oraz finansami - jest przecież instytucją. Nie nastawioną na zysk! Tak ujmuje to ustawodawca. Jednocześnie musi, przynajmniej w ograniczonym zakresie, działać wedle zasad rynkowych, tzn. umiejętnie sprzedać swój "produkt" (czyli koncert, wystawę, spotkanie literackie), dążyć do zminimalizowania kosztów jego wytworzenia i - co równie ważne - budować swój wizerunek u odbiorców. Muzeum jest zobowiązane wyjść na przeciw wszystkim: dzieciom i młodzieży, dorosłym, niepełnosprawnym, seniorom...

Zmieniające się warunki ekonomiczne, w jakich przyszło działać muzeum, wymagają także wypracowania środków we własnym zakresie oraz poszukiwania dodatkowych dochodów, które są warunkiem prowadzenia działalności kulturalnej.

Muzeum to również OBIEKT TURYSTYCZNY. Podnosi walory turystyczne regionu, promuje miasto. Istnieje grupa entuzjastów twórczości pisarzy, którzy chętnie odwiedzają wnętrza, gdzie "żył i tworzył". To miłośnicy literatury, którzy przyjeżdżają pooddychać atmosferą domu pisarza.

Zwiedzający ci stanowią dowód, że co miejscowe i regionalne, powinno być wyeksponowane na miejscu i służyć w poznawaniu tradycji naszej miejscowości.

Bez muzeum kreowanie małej ojczyzny jest oczywiście możliwe, ale może być utrudnione. Nie sposób pominąć innych ról pełnionych przez muzeum, np. społecznej, ekonomicznej, a także politycznej! Muzeum lokalne ma istotne znaczenie w budowaniu więzi lokalnych, patriotyzmów lokalnych. Ale to jest już temat na rozprawę socjologiczną.

Tak w dużym skrócie zasygnalizowałam własne rozumienie misji muzeum w odniesieniu do instytucji, z którą jako pracownik się utożsamiam.

Moim marzeniem jest, aby przez następne lata Muzeum im. Zofii i Wacława Nałkowskich w Wołominie dobrze pełniło swoją rolę. Czego sobie i Państwu - mieszkańcom Gminy i Powiatu Wołomin - życzę.

Marzena Kubacz